(Pseudo)feministka

Polub nas na Facebooku

Wcześnie wyszłam za mąż. Mam dziecko, drugie w drodze. Dla macierzyństwa zrezygnowałam na jakiś czas z pracy. „Mimo to” uważam się za feministkę. Nie działam czynnie (bo nie jest to ten moment w moim życiu), nie warczę na mężczyzn, ale „mimo to” uważam się za feministkę – feministkę, która widzi potrzeby kobiet w Polsce i to, że feminizm w Polsce jest potrzebny. Feminizm, który postrzegam jako dążenie do równouprawnienia i poprawy warunków życia kobiet, zarówno tych, które chcą mieć dzieci i pracować, jak i tych, który dzieci mieć nie chcą. W naszym kraju kobiety wciąż mają mniejszą gwarancję zatrudnienia i stałości pracy, bo to my rodzimy, wychowujemy i prędzej wyjdziemy z pracy, gdy dziecko zachoruje w szkole lub przedszkolu. Mimo, że polscy tatusiowie coraz aktywniej uczestniczą w życiu dzieci, pracodawcy wciąż postrzegają nas jako te mniej zaangażowane i lojalne; mimo to, że niektóre z nas w ogóle o dzieciach nie myślą – rzadziej nas zatrudniają i mniej płacą. Dyskryminacja dotyka wszystkie, bo kobieta to potencjalna matka. W wielkich miastach brakuje żłobków i przedszkoli, a to przecież podstawowe i konieczne warunki, by kobiety mogły wracać do pracy wtedy, kiedy tego chcą i spełniać się nie tylko jako opiekunki domowych ognisk. Wciąż gwałcone są prawa kobiet do aborcji, a Kościół potępia antkoncepcję. Jednym słowem: jest o co walczyć. Tymczasem w mediach zauważam dwa nurty pseudofeminizmu, które feminizm ośmieszają i niszczą w oczach społeczeństwa jego szlachetną ideę.

Pierwszy jest nawet zabawny. Nazwałam go „feminizmem zawodowych neologizmów”. To szerzenie dziwacznych nazw kobiet wykonujących różne zawody. Kiedyś mówiło się „pani psycholog”. Dziś to obraza. Dlaczego? Nie wiem, ale dziś musi to być „psycholożka”. Ze zdziwieniem znalazłam też m.in. filolożkę i geolożkę. Jakiś czas temu wpadłam na „dramaturżkę” (jeśli już się tak upieramy, to czemu nie „dramatopisarka”?). Szczyt jednak należy do „naukowczyni”! Tak jest, „naukowczyni”.

Drugi nurt pseudofeminizmu już wcale mnie nie śmieszy, ale przeraża. To feminizm wojujący, agresywny. To kobiety machające szabelką na prawo i lewo – wszędzie, mimo, że nie wszędzie jest to potrzebne. To kobiety uważające, że wszystkie kobiety MUSZĄ robić karierę,   bo przecież wszystkie bez wyjątku tego CHCĄ, no i że dla kobiet dziecko to PROBLEM (z którym oczywiście zostajemy same). Biedne, umęczone, nieszczęśliwe, chcemy kariery, a musimy rodzić, zmieniać pieluchy i gotować kaszki… Te wojujące kobiety nie rozumieją, że każdy ma swój sposób na życie i, że chociaż macierzyństwo nie jest łatwe, nie wszystkie kobiety muszą się w nim męczyć. Niektóre męczą się w pracy, ale tego już „feministki” nie widzą. Za to lubią za to ujednolicać, generalizować i wrzucać do jednego worka. Widzą świat czarno-biały. Wszystko jest dobre albo złe. Walczą o to, żeby kobiety MOGŁY, wręcz MUSIAŁY, no bo przecież chcą, MUSZĄ CHCIEĆ, a nie o to by miały wolny wybór w najważniejszych dla siebie kwestiach.

Ostatnio wiele kontrowersji wzbudziła kampania społeczna „nie zdążyłam”, w której namawia się kobiety do wcześniejszego macierzyństwa. Problem jest, bo społeczeństwo się starzeje, ale to zjawisko dotyka nie tylko Polskę, ale wszystkie kraje rozwinięte – problem, który ma szerokie konsekwencje gospodarczo-kulturowe. Faktem jest, że skuteczniejsze w tym wypadku niż kiepska kampania byłoby dążenie do poprawy warunków pracy kobiet w Polsce. (Warto się zastanowić, dlaczego Polki są najczęściej rodzącymi kobietami w Wielkiej Brytanii). Tak, czy owak, od kampanii zawrzało. Dlaczego, do końca nie rozumiem, bo to jeden z licznych tego typu niewypałów. Nie mniej posypały się komentarze. Jeden z nich opublikowany w ogólnopolskiej gazecie o zabarwieniu „feministycznym” napisała pani „filozofka”, która spotem jest oburzona i, jako kobieta dojrzała i bezdzietna, czuje się urażona. Wylewa swoje frustracje i nie do końca wiadomo, co jest myślą przewodnią jej wypowiedzi. Tekst nie zwróciłby mojej uwagi gdyby nie jego zakończenie i fakt, że został opublikowany w tak opiniotwórczym medium. Jako puentę swojego wywodu pani filozofka wrzuca do jednego worka wszystkich rodziców i nazywa ich „złymi ludźmi”, przez których to te bezdzietne na dzieci się nie zdecydowały. Droga Pani filozofko, jeśli poczuła się Pani urażona kampanią, proszę zwrócić się do jej twórców, a nie samemu obrażać rzeszę ludzi, których jedynym „przewinieniem” jest posiadanie dzieci. To, że ktoś Panią obraził, nie daje Pani przyzwolenia, żeby obrażać kogoś innego. Takie słowa nie przyniosą żadnego pożytku nikomu – ani matkom, ani kobietom takim jak Pani. No chyba, że ja źle rozumiem pojęcie „feminizm”…