Polub nas na Facebooku

Nasza bohaterka ma zaburzenia lękowe z silnie rozwiniętą psychosomatyką od 10 lat. Z lękiem i atakami lękowymi żyje jak z koleżanką. Mniejsze, gdy przechodzą jak małe mikro urazy lub większe, gdy ma ochotę tylko warknąć: „Nie mówicie do mnie!” i dać dyla, zostawiając za sobą chmurę kurzu i trzaskające drzwi. Dlaczego? Bo napięcie fizyczne,

to z ciała i to psychiczne jest nie do udźwignięcia. Wsiada z galopującym sercem do pustego samolotu. Steward pomaga jej z bagażem. Usadawia się w fotelu, zapina już pas. Czeka na rozgardiasz. Samolot coraz bardziej zapełnia się. Ludzie pchają się z torbami, przeciskają, wymieniają miejscami. Dzieci płaczą. Jest duszno. Nasza bohaterka nie boi się latać. Boi się, że jak dostanie ataku lękowego, to nie będzie mogła wysiąść z powodu niewyobrażalnego bólu brzucha, że nie wyskoczy przez okno. Podczas ataku wszystko ją denerwuje, drażni. Słyszy każdy dźwięk mocniej, wyraźniej. Ludzie są jakby za mgłą. Samolot startuje i wzbija się w przestworza. Jakoś dziwnie ją „nie bierze”, chociaż czuje skurcz w żołądku. Wdech i wydech. Jeszcze jeden wdech i wydech. Koncentracja na oddechu pozwala jej być tu i teraz, z wszystkimi swoimi lękami, obawami, z bólem. Obserwuje galopadę myśli, ale nie zagłębia się w nie. Pozwala im płynąć, jakby bserwowała film klatka po klatce w starym kinie. Wie, że jej ciało wysyła jej objawy zawału, ale zakotwiczenie w oddechu, mimo odczuwanego dyskomfortu fizycznego i psychicznego, pozwala zachować świadomość, co się z nią dzieje i dlaczego. Najlepiej obrazuje to Viktor E. Frankl: „Pomiędzy bodźcem a reakcją jest przestrzeń. W tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi”. Będąc z jakąś trudną emocją, możemy zatem skupić uwagę na oddechu, przyjrzeć się jej, zanotować i podjąć świadomą decyzję, co robimy dalej z tą emocją albo raczej czy powinniśmy robić cokolwiek. To jest właśnie mindfulness czyli sztuka uważności. Osobiście pozwala mi obserwować całą plejadę ludzkich doznań, uczuć, emocji, myśli jak obłoków na niebie. Pomaga nie karmić tego wszystkiego, co tak trudne do udźwignięcia. Nikt z nas nie chciałby przeżywać smutku, lęku, frustracji, zmieszania, złości ani gniewu. Ale emocje są nieodłączną częścią człowieczeństwa. Nie da się ich wymazać gumką myszką ani potraktować backspacem. Mindfulness nie uczy, jak w terapii poznawczo – behawioralnej odwrócić uwagę od tego, co dla nas niewygodne, co nas uwiera. Nie uczy uciekać, ale jak nie uwypuklać tych emocji, jak nie dodawać do zagotowanego już garnka jeszcze więcej gotującej się wody. Dlatego też mawia się, że mindfulness jest naturalnym antybiotykiem na skołatane nerwy, bo wycisza umysł, bo pozwala złapać kontakt z samym sobą, również z własnym ciałem. Uczy dystansu do problemów i przeżywanych emocji. Jest autostradą do wglądu w siebie. Nie raz w ciszy, podczas medytacji, gdy wreszcie byłam w stanie usłyszeć własne myśli, uśmiechałam się do nich. Nie raz podczas medytacji po policzku ciekły mi łzy, bo w ciszy, w byciu ze sobą mogłam zobaczyć najprostsze rozwiązanie najtrudniejszego problemu. Bo smutek okazywał się potrzebny, zjadliwy, otwierał drzwi na nowo obrany kierunek. Pamiętam, że moje pierwsze pięć minut w siadzie w medytacji było nieznośne do wytrzymania. Myśli niczym okropne komary mutanty przeszkadzały w wysiedzeniu. Wierciłam się, drapałam. Walczyłam z niewygodą, walczyłam z myślą, że: „E nie, to głupie”. Mój organizm sam jednak zastrajkował i wszechświat zesłał mi chorobę, zamykając w domu. Dopiero bez gonitwy, z dala od pracy, podczas odpoczynku zasiadłam do medytacji jeszcze raz, tym razem z ciekawością, z uważnością, z myślą: „No dobra, zobaczmy, co będzie się dziać”. Wysiedziałam swoje pierwsze pół godziny i spłakałam się. Nie dlatego, że wykonałam zadanie, nie dlatego, że udało mi się wytrwać, ale że doznałam magii ciszy i bliskości ze sobą. Wtedy narodziła się myśl: „Wow! A więc to oto w tym chodzi”. I faktycznie, gdy wejdzie się w to głębiej, gdy zbierze się żniwo ciszy, człowiek zaczyna pojmować, że w owej ciszy można usłyszeć i dojrzeć więcej niż we wrzasku i w chaosie.

Mindfulness nie zna wszystkich odpowiedzi. Nie jest wróżeniem z fusów ani czytaniem ze szklanej kuli. Ale jest niesamowitym narzędziem wspierającym łagodność i miłość do samego siebie. Umacnia wierność sobie i wytrwałość. Uczy dystansu. Przytula w tych wszystkich momentach, gdy czujemy się tak bardzo zlęknieni, odrzuceni i niezrozumiani.